Bez kategorii

Imieniny z mundurem w tle

   Moi rodzice nadali mi imię Ilona. ” Imię to wydaje się nasączone wodą i nasycone zielenią…Ilony świadomie wybierają życie surowe i odpowiedzialne. Nie uciekają od obowiązków, chętnie podejmują się jakichś poważnych funkcji, skłonne są do poświęceń i dawania przykładu innym. I chyba po prostu nie lubią, kiedy w życiu układa im się zbyt lekko”. Ha ha ha. Lubią, ale czy mają coś do powiedzenia jak los jest wredny do bólu???

    Imieniny to żadne święto. Czy ktoś na świecie cieszy się z tego, że rodzice wybrali mu takie, bądź inne imię? A jaki to powód do radości? He he. Babcia stawiła czynny opór „Konstancji”, czego jako dziecko nie potrafiłam jej wybaczyć. Kto oglądał „Północ – Południe” wie, że Konstancja była piękną blondynką o dobrym sercu. Babcia nie zgodziła się wołać do mnie Kostka i rodzice ulegli. A ja nawet nie byłam piękną „Heleną”, tylko węgierską „Iloną”. I jak mówię z pośpiechu, to wychodzi mi jakoś Jilona, ha ha ha. Zatem lipa.

   Gdy byłam na stażu w Ratownictwie Wodnym, posługiwaliśmy się ksywkami. Od moich inicjałów powstało IGa, które przylgnęło do mnie i tak jest do dziś. Wczorajsze imieniny postanowiłam jednak uczcić (bo każdy powód, by poczuć się wyjątkowo jest dobry). Kupiłam więc „sobie” w promocji Happy meal’a z zebrą Martim i poszłam oglądać sprzęty wystawione z okazji Dnia Służb Mundurowych, bo przecież stanie w upale by dziecko się nacieszyło wozem policyjnym jest to moją pasją, he he. Postanowiłam jednak świetnie się bawić z moim synem tym bardziej, że Michał wyraźnie idzie w ślady mamusi…

 

   Mój syn miał dwa latka, gdy reanimował wielkiego, białego misia. Robił uciski we właściwym miejscu i dwa wdechy. Wyglądało to fantastycznie w wykonaniu tak małego dziecka. Niestety zaginęły mi zdjęcia z tego okresu…

   Właściwa procedura podczas udzielania pierwszej pomocy jest następująca:

1. Rozglądamy się, czy jest dla nas bezpiecznie.

2. Podchodzimy do ofiary od boku i klepiemy ją energicznie po ramieniu lub lekko chwytamy za ramiona i potrząsamy. – „Czy Pan mnie słyszy?”. Jeśli nie…

3. Udrożniamy jamę ustną palcem. Przykładamy głowę do twarzy ofiary na 10 sekund doszukując się ruchów klatki piersiowej, podmuchu powietrza na naszym policzku i głosu poszkodowanego. Jeśli nie ma oznak życia…

4. Wybieramy wśród gapiów konkretną osobę, którą identyfikujemy „Pan w żółtych szortach, proszę zadzwonić na 112 i powiedzieć, że był wypadek na rogu ulicy Długiej i Szerokiej i mamy nieprzytomną osobę”. Nigdy nie mówimy „niech ktoś zadzwoni po pomoc”, gdyż wtedy zadzwonią wszyscy, albo nie zadzwoni nikt.

5. Przystępujemy do reanimacji. Wyznaczamy linię między dwoma sutkami i na jej środku kładziemy obie ręce. Nie krzyżujemy palców, gdyż szybko się zmęczą. Ręce są proste w łokciach a my klęczymy z wyprostowanymi plecami. Uciskamy 30 razy tak, by lekko ugięła się klatka piersiowa. Rozkładamy równo swoją energię. Niekiedy reanimacja trwa do godziny. Potem kładziemy dwa palce pod brodę ofiary a drugą rękę na głowie i odginamy ją do tyłu, by udrożnić drogi oddechowe. Zatykamy poszkodowanemu nos i obejmujemy szczelnie usta własnymi wargami. Podczas wdechów klatka musi się unieść.

6. Reanimujemy do momentu przyjazdu odpowiednich służb, lub do wyczerpania własnych sił. Jeśli są inne osoby na miejscu zdarzenia, to reanimację wykonuje się w dwójkę lub na zmianę. W przypadku osób u których pewne jest, że nie mają w organizmie tlenu (np. topielcy), najpierw wykonujemy kilka wdechów, najlepiej jeszcze podczas holowania w wodzie.

   Na stronie Ochotniczej Staży Pożarnej w Serocku znalazłam świetną tablicę. Warto ją wydrukować i wozić w aucie. Nie trzeba się bać udzielania pomocy. Nawet nieumiejętnie wykonany masaż serca jest lepszy niż bezczynność.

   Na stanowisku Pogotowia Ratunkowego można było zmierzyć sobie ciśnienie i poziom glukozy we krwi. Michał dość długo siedział w ambulansie. Zapinał się w fotelach, wszystko go ciekawiło. Namówił też Ratownika, by wpuścił go za kierownicę karetki a potem włączył syrenę. Opowiedziałam synowi, że kiedyś przejechał takim wozem ponad tysiąc kilometrów (a mamusia wraz z nim)… Teraz pozował do zdjęć, wierzyć się nie chce.

  

   Straż pożarna przyjechała z psami. Był owczarek belgijski, któremu syn dał smakołyk z ręki, border coli i labrador. Zwierzęta były świetnie wyszkolone o czym mogliśmy się przekonać podczas pokazu.

  

   Strażacy pozwolili mierzyć swoje kaski…Michał uwielbia pozować do zdjęć. Nauczył się robić różne minki, ta jest świetna: Jelonek Bambi.

  

   Synek „kierował” też czerwonym autem „straszy żażarnej”…Szkoda, że nie było wielkiego wozu z drabiną i wężami do lania wody. Zaplanujemy więc z Michałkiem wyjazd do remizy. Ot kolejna wyprawa z plecakiem  pełnym przygód.

 

  Muszę jednak przyznać, że najwięcej atrakcji dostarczyli Policjanci. Zacznę może od Komisarza Lwa, do którego Michał przytulał się z uporem maniaka. Biedna zawartość futrzastego kombinezonu…he he. Lew puścił do syna całusa, gdy w końcu uwolnił się z jego objęć. Zdecydowanie moje dziecko jest namolne podczas okazywania sympatii, he he he.

  

   Widziałam, że niektóre dzieci chodziły z kamizelkami odblaskowymi, wiec zapytałam Pań Policjantek, czy mogę takiego zakupu dokonać. W torebce miałam 6zł, więc raczej bym nie poszalała, ale spytać jednak postanowiłam. Dowiedziałam się, że są to nagrody w konkursach i kupić kamizelki nie można, ale wygrać tak. „To lipa…” – pomyślałam. Powiedziałam, że Michałek jest niepełnosprawny i marnie widzę te jego odpowiedzi (mowa u niego kuleje). Pani Policjantka spytała Michała, na jakim świetle można przechodzić przez ulicę. A mój syn na jednym wdechu wyrecytował „Stoimy na czerwonym, jedziemy na zielolym”. Moja mina…bezcenna. Musiałam się jeszcze tłumaczyć, „czego chcę od dziecka”, a Michał sięgnął po tablice edukacyjne i wytłumaczył niemal wszystkie obrazki. Nie znał zamarzniętego jeziora i pękającego na nim lodu oraz tego, że nie wolno bawić się niewybuchami. Oj procentują teraz długie godziny ślęczenia nad książeczką „Edulatki”. Zdobyczna kamizelka trafiła do plecaka a Michał wskoczył do radiowozu.

   I tam Pan Policjant pozwolił mojemu synowi (wyrazy współczucia dla zgromadzonych na placu) odkryć guziki sterujące syreną alarmową i megafonem. Ha ha ha.

 

   W niebieskim jest mojemu dziecku do twarzy – tak stwierdziłam…

  

  
   Syn wypatrzył mniejszy radiowóz i rozczarował się, że drzwi były zamknięte. Ja byłam względem Michała bardzo bezpośrednia „Boże kochany, nie miałcz! Idź do Pana (tu wskazałam palcem), weź go za rękę i powiedź, żeby otworzył”. A mój syn nie zastanawiając się ani chwili podszedł do Policjanta: „Proszę Pana, chooooodź. Zampniente”. Co prawda ten radiowóz nie był przeznaczony do zwiedzania przez dzieci, ale dla mnie najważniejsze było to, że syn rozwiązał swój problem bez mojego udziału. To się nazywa SAMODZIELNOŚĆ. O to walczyliśmy latami…

   A potem pojawiła się straż miejska na koniach i głaskaliśmy długie pyski zwierząt zaprzężone w ozdobne uzdy. Poprosiłam o zrobienie wspólnego zdjęcia z synem i padła propozycja, bym stanęła miedzy końmi. Oczyma wyobraźni widziałam moje obgryzione uszy. Wytrzymałam całe 5 sekund i zajęłam bezpieczną w moim mniemaniu pozycję. Kocham konie, ale nie ufam tym zwierzętom za grosz. Może za słabo je znam.

  

   Prawdą jest jednak, że jaśniejszy koń machał nerwowo pyskiem, pewnie przeszkadzało mu wędzidło. A Michał dopominał się głośno posadzenia na końskim grzbiecie. ,,Nie tym razem synku”. Muszę jednak przyznać, że Strażnicy prezentowali się bardzo dostojnie. Ponoć konno patrolują tereny zielone a powinni jeździć też po rynku, bo są wspaniałą wizytówką naszego miasta.

   Na wielkim placu stali też reprezentanci Stowarzyszenia Miłośników Pojazdów Militarnych i Historii „Twierdza Wrocław”. Michał przesiedział wiele czasu w wojskowym, zabytkowym aucie. Próbował też celować z różnego rodzaju karabinów…

  

…i dział…

  

   Nie obyło się bez zabawnych sytuacji podczas mierzenia z broni. „Co widzisz?. „Yyyyy d-zewa, domek”. „Jak Ty to widzisz skoro jest zaślepka???”. Ha ha ha.

    

   Reprezentanci Służb Mundurowych, z okazji swojego święta, zapewnili dzieciom wspaniałą rozrywkę, za co jestem bardzo wdzięczna i dziękuję. Drobne z torebki poszły na lody. A gdy ponownie schroniliśmy się przed słońcem, zrobiliśmy niewielkie zakupy w hipermarkecie. Z przeceny minus siedemdziesiąt procent kupiłam, za 8,7o zł,  paputki dla Szymusia. Cudne!!! Michał ma podobne kapcie od Babci Marysi.

  

   
   Mając paragon z puszką Coli wśród zakupów, dostawało się bezpłatnie kije i piłeczki do minigolfa. I graliśmy z Michałem ponad godzinę. Nawet fajnie mi szło, choć grałam po raz pierwszy. Mam cierpliwość oraz dobre wyczucie odległości i siły. Mówiąc krótko: podobało mi się! A Michała gra toczyła się własnym, nieprzewidywalnym tokiem. Ja w to nie wnikałam.

 

   Zawsze wydawało mi się (o zgrozo!), że golf to taki beznadziejnie nudny sport dla zamożnych, starych dziadków. A to świetna zabawa! Uczy cierpliwości. I można być wiele godzin na dworze nie nudząc się. Połknęłam bakcyla.

   Imieniny spędziłam wspaniale. Po minigolfie odebraliśmy Jacka z dworca i pojechałam rehabilitować Szymka (uczymy się ssać). A potem był już wieczór we dwoje. Michałek po wyczerpującym dniu zasnął w jakieś 60 sekund od zamknięcia oczu…

***

5 thoughts on “Imieniny z mundurem w tle

  1. Iga, wszystkiego najlepszego z okazji Imienin i Jackowych tez 😉 Zycze z calego serca, by zawsze towarzyszyla Wam milosc, zrozumienie, przebaczenie i ….duzo dobrego humoru! Zycie jest piekne, tego doswiadczamy, choc czesto w trudzie, po to byc moze, by odkrywac prawdziwe wartosci, male rzeczy, z ktorych warto sie cieszyc i warto nimi zyc. Wszystkiego dobrego raz jeszcze!!!!

  2. Również byłam z synkiem i był tak samo zawiedziony „małym policyjnym samochodem” do którego nie można było wejść. Ilonko, wszystkiego naj, naj, Widziałam Was tam z Michałkiem. Chciałam podejść, porozmawiać ale pomyślałam, że nie mogę Wam przeszkadzać. Widziałam jak bardzo Michałek był zajęty oglądaniem każdego sprzętu, każdej rzeczy:-). Miałam okazję „na żywo zobaczyć” Ciebie i Michałka. Powiem krótko, Michałek to piękny, mądry chłopczyk. Trzeba Was zobaczyć na „żywo”, żeby to zrozumieć:-))Pozdrawiam gorąco.

    1. No wiesz??? I nie podeszłaś? Bura!!! Ha ha ha. Wielka szkoda. To pewnie widziałaś jak tacham jego plecak na swoich barkach, bo syn był bardzo zajęty. A jak Wy się bawiliście? Długo byliście? My od 11stej do 16stej z przerwami na ochłodzenie.

      1. No pewnie, że widziałam słynny plecaczek:-). Szkoda było mi przerywać Wam wspaniałą zabawę. Widziałam jak Michaś był zaciekawiony sprzętami a Ty „zaczepiałaś” wszystkich panów policjantów, ratowników..hihihi. Bardzo fajnie się na Was patrzyło. Mój niespełna 3 latek był zainteresowany tylko karetką i ” zamkniętą policją”. Byliśmy od 11 do 13.00. bo nie dało się wytrzymać w tym upale. Michałek to dzielny chłopczyk, tak długo udało mu się wytrzymać:-).Niestety jutro pracuję do 16.00 a Park Szczytnicki to bardzo odległe miejsce od Naszego domu:-(((. Mam nadzieję, że kiedyś uda Nam się spotkać, nawet przypadkiem a wtedy już na pewno porozmawiamy. Ogromne buziaki dla ślicznego Michałka i dzielnego Szymonka:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *