Bez kategorii

Dzień Ojca

Niedziela zleciała szybko. Michał wręczył Jackowi wykonaną przez siebie laurkę, przestawiającą naszą rodzinę. Dla biologicznego ojca również ma rysunek, da prezent osobiście jak się spotkają.

A gdy upał zelżał, pojechaliśmy na wrocławski rynek na lody. Syn recytował przy mojej podpowiedzi „Tato, jedziemy na lody, mama stawia”. Złapał nas przelotny deszcz, który przeczekaliśmy w kawiarence. Gałki o smaku dolce latte i cytryny były wyśmienicie (Barton dużo lepszy niż Grycan). Powietrze przesycone wilgocią orzeźwiało chłodem, nie chcieliśmy jeszcze wracać do domu. Poszliśmy więc na spacer na Ostrów Tumski, aż do samej Katedry. „Fajnie ostatnio spędzamy czas…” – bardziej oznajmił, niż spytał Jacek. „Noooo, jak dawniej” – uśmiechnęłam się na wspomnienie naszych wypadów.

Wcześniej jednak podebraliśmy pieniądze przygotowane na ślub i w ten o to magiczny sposób Michał stał się właścicielem wymarzonego od dawna miecza i tarczy. Dziecko było w takiej euforii, że przestało gadać w kółko to samo i wywijało drewnianym orężem.

Kowal miał jeszcze piękne kute dzwonki, podkowy i ostrza z ozdobną rękojeścią. Nacieszyłam oczy i poszliśmy na kolejne stragany Jarmarku Świętojańskiego, pełne korali, ręcznie szytych zabawek i zdrowego jedzenia.

Przy pobliskim bufecie, stała figura Baby. Jacek zawiesił oko jej krągłościach, a mi para buchała z nosa na myśl, jaki mój przyszły mąż ma obszar zainteresowań. Żartowałam! Do mnie zdecydowanie pasuje powiedzenie „Z tyłu plecy, z przodu plecy, Pan Bóg stworzył ją dla checy”. Buu ha ha ha.

Na koniec wycieczki przeżyliśmy chwilę grozy, bo parking w galerii, w której zostawiliśmy auto, był już zamknięty. Ale tylną bramą Jacek wyprowadził naszego starego Leona i po skosztowaniu kaszanki na pobliskim Jarmarku Błażeja, wróciliśmy do domu. Była dwudziesta druga. Dzieci powoli zaczęły dawać oznaki zmęczenia. Najwyższy czas!

Na koniec Dnia Ojca Jacek dostał ulubioną mrożoną kawę…

Do półlitrowego kubka nasypałam 3 płaskie łyżeczki Nescafe Creme. Zalałam do dwóch trzecich objętości wrzątkiem i dałam dwie płaskie łyżeczki cukru. Uzupełniłam mlekiem 3,2 procent i po ostygnięciu wstawiłam do lodówki. Jeszcze przykryłam kubek folią, żeby kawa nie zabrała niepotrzebnej woni. Oczywiście wszystko naszykowałam rano, żeby kawa zdążyła się mocno schłodzić. Warto przed samym podaniem dać ją na chwilę do zamrażarki, lub dodać pokruszonego lodu.

Na 200 mililitrów śmietany trzydziestki, dałam kopiatą łyżkę cukru pudru. Miksowałam na czwartej z pięciu możliwych prędkości miksera. Jeśli obroty będą za wysokie, powstanie nam – zamiast bitej śmietany – masło. Piankę ubijałam w metalowym, schłodzonym pod strumieniem lodowatej wody, garnku. Łopatki miksera też schłodziłam, a śmietanę do ubijania wyciągnęłam wprost z lodówki. Inaczej deser nam się nie uda.

Nie miałam odpowiednich szklanek, więc kawę podałam w naszych karkonoskich kuflach. Powstały dwie, dość spore porcje. Z miłą chęcią dodałabym jeszcze lodów o smaku malaga. Może następnym razem?

Jacek był przeszczęśliwy. A ja wymyślony przepis dodałam do moich zbiorów…

cdn

2 thoughts on “Dzień Ojca

  1. Jestem wierną fanką Twojego bloga i codziennie go sobie podczytuję, tak też zrobiłam wczoraj wieczorem. A w nocy przyśnił mi się Szymuś, biegający w swoim niebieskim dresiku po zielonej łące :)) Dodam, że mam czasem prorocze sny 😛 Więc … nie mogę się doczekać wpisu, ze zdjęciem biegającego Szymka. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *