Bez kategorii

Dziedzictwo Babci Lodzi

    Nasze drogi z Babcią silnie splatały się odkąd byłam niemowlęciem. Kiedy miałam 2-3 miesiące po kąpieli przestałam oddychać. Szczęśliwie była przy tym Babcia i zaczęła mnie reanimować. Tak oto przeżyłam i jestem 🙂 U Babci mieszkałam prawie całą podstawówkę. Mamę widziałam co 2-3 tygodnie przez niecały weekend. To były czasy zamawiania rozmów telefonicznych. Rozłąka zatem nie była łatwa. Teraz dzwonimy do siebie kiedy chcemy, za grosze…Ale przeszłości się nie da tak łatwo nadrobić. To przede wszystkim kwestia odmiennych charakterów.

   Babcia jest bardzo ciepłą osobą, bardzo rodzinną. To jest człowiek, któremu niewiele trzeba dla siebie, za to obdarowuje wszystkich naokoło. Przy tym była niezwykle zaradna. Potrafiła sklecić coś z niczego. Pamiętam jak z kawałka futerka poszyła pluszaki. Oczy zrobiła z modeliny, którą ugotowała w celu jej utwardzenia. Mam gdzieś te misie na strychu. Przy najbliższej okazji je odszukam. Jednego -liska- dała mojej kuzynce. Dwa zostały dla mnie: niedźwiadek i świnka. Pamiętam też, jak Babcia uszyła różową panterę. Była cudna. Skąd Babcia to wszystko potrafiła? Jako dziecko była ciekawa świata. Podpatrywała wszystko i wszystkich. Wszystko musiała umieć. Zdecydowanie tę cechę po niej odziedziczyłam. Do tego własna zaradność i wyobraźnia, to ogromny dar od losu.

   Najpiękniejszym wspomnieniem z dzieciństwa były dla mnie nasze spacery. Oglądałyśmy witryny sklepowe i wybierałyśmy, co nam się najbardziej podoba. W tamtych czasach zmieniano wystrój okien rzadko. Po którymś spacerze byłam zżyta z wybranymi przeze mnie rzeczami, były trochę jakby…moje. Pamiętam nasze wyprawy w najdalej oddalone części miasta po kasztany. Wieczorami robiłyśmy z nich zwierzątka. Wielkie drzewa stały przy jednostce wojskowej a kawałek dalej były rogatki miasta i widok na pola oraz góry. Czułam się tam magicznie. Taki nowy świat, w którym rzadko bywałam i to uczucie wolności, gdy patrzyłam na przestrzeń…

   A moja Babcia zabawiała mnie rozmową…”Zobacz, gąsienica! Widzisz jakie ma włoski? A jakie plamki. Piękna! Pewnie będzie z niej motyl. Odłóżmy ją na liście, żeby nikt jej nie rozdeptał”. Do dziś zbieram zwierzątka z chodnika, ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. No i jestem magistrem ochrony środowiska. Z pewnością to właśnie doświadczenia z dzieciństwa ukształtowały mój charakter i nauczyły kochać i podziwiać piękno przyrody.

  

   A Babcia potrafi kochać naturę jak nikt inny. „Jaka piękna zieleń, tylko na wiosnę liście mają taki kolor. O zobacz, wychodzi już podbiał. To to mamy już prawdziwą wiosnę. Potem przekwitnie i wypuści dopiero liście. Taaaak, jest podobny do mleczy”…I babcia szukała pączków, listków, kwiatków…o wszystkim opowiadała. Ależ Ona miała cierpliwość! Pamiętam, jak w drodze na działkę znalazłam martwego ptaka. Babcia czekała, aż go pochowam pod drzewem.  Miałam taką ogromną potrzebę zakopać to zwierzę okazując mu szacunek. Miałam z 5-6 lat…

   Dziadek był zapalonym wędkarzem. Ta pasja przelała się na ich dzieci i wnuki. Babcia opowiadała o biwakach z trójką dzieci. O przeogromnych rybach, które kiedyś pływały w polskich rzekach…jak wygrała jakieś zawody wędkarskie a dziadek się wściekał. Nauczyła nas zorganizować taki wyjazd. Piec ziemniaki ze skórką w żarze i obierać złowioną rybę, którą potem smażyła dla rodziny. Wystarczyło trochę soli a piekielny apetyt podsycany świeżym powietrzem kazał myśleć płotce jak o najwykwintniejszym daniu. Ja jednak ryby rzecznej nie jadam. Napatrzyłam się długie, białe tasiemce w leszczach i smażonej ryby słodkowodnej nie jem nawet w Wigilię. To też doświadczenie z dzieciństwa.

   W długi majowy weekend rodzice brali przyczepę i jechali z nami na dzikie zakola Nysy Kłodzkiej. Dołączał do nas brat mamy. To najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa, niewiele takich wspólnych chwil miałyśmy z Mamą dla siebie. Rozpalaliśmy wielkie ognisko, piekliśmy kiełbaski i chleb. Rodzice skakali przez płomienie, było przy tym wiele śmiechu. I potopione gumowce 🙂 Mama zrobiła wianek z kwiatów, pozowała  do zdjęć w wodzie jako nimfa. Z oddali przyciągaliśmy drzewo na ognisko. Ciągnęłam gałęzie wielokrotnie dłuższe od siebie. Czułam się wtedy taka dorosła, pomocna. W oddali stały bele ze słomą, na które się wdrapywałam. Wujek woził mnie pontonem po rzece, nastawiał wędki. Wszystkie te wspomnienia zawdzięczamy naukom kochanej Babci.

   Najbardziej lubiłam łowić raki w Nowej Cerekwi. Wchodziłam po kolana do wody i szybkim ruchem chwytałam raki za pancerz. Łowienie na podbierkę z kawałkiem padliny pozostawiałam słabeuszom. He he. Z pełnymi wiadrami wracaliśmy do domu. Tutaj zaczynała się uczta. Gotowane z koprem raki gromadziły przy stole wielu koneserów. Ja uwielbiałam łowić raki, ale to co się z nimi później działo było dla mnie nie do zniesienia. Po pierwsze zapach. Dla mnie odrażający, dla Mamy i Wujka niezwykle kuszący i wyczekiwany. I samo gotowanie…niestety na wrzątek wrzuca się żywe skorupiaki. To doświadczenie z pewnością wpłynęło na mnie i ukierunkowało poglądy. Nie łowię raków od bardzo dawna. Inna sprawa, że są one już na wymarciu. Zanieczyszczenie środowiska… Za to wędkowanie uwielbiam do dziś.

   Kilka lat temu pojechałam z Wujkiem na noc na ryby. Siedzieliśmy obok siebie. Ja złowiłam dwa spore karpie i lina. Wujek nic. Potem opowiadał o naszym wypadzie anegdoty. W dzieciństwie często zabierał mnie z sobą na ryby. Nauczyłam się błystkować, łowić tradycyjnie na białego i czerwonego robaka, pęczak, ciasto i kukurydzę. Sama zakładam sobie robaka 🙂

   Ze trzy, cztery lata temu byłam na rybach na pomoście u dziadków Michała. Jakieś 50 metrów od domu jest jezioro. Haczyk zaplątał mi się w liście lilii wodnych…Potem dowiedziałam się, że siedzący na pomoście obok Burmistrz był pod wrażeniem, jak poradziłam sobie z zaczepem. Nadziwić się nie mógł a ja przecież wędkuję odkąd pamiętam. I zbieram grzyby.

   Grzybobranie to kolejna babcina nauka. Jeździliśmy z Babcią i Wujkiem w tajemne miejsca i przywoziliśmy pełne kosze podgrzybków, prawdziwków i opieniek. Jak zabrakło koszy, to babcia wyciągała siatki. Grzybów nigdy dość. Marynowałyśmy je w słoikach albo suszyłyśmy. I robiłyśmy pyszny sos. Jadło się go ze świeżym chlebem albo z kluskami śląskimi, które uwielbiam. Kiedy Wujek znajdował jakieś okazy, to kręciłam się mu pod nogami i podbierałam kolejne grzyby. Oczywiście do własnego koszyka. A jakie były piski, gdy znalazł się duży dorodny okaz! Albo polanka z całą grzybią rodzinką. Podczas jednego z takich wyjazdów Babcia znalazła dziewięćsił i wzięła go do zasuszenia. Długo potem dowiedziałam się, że jest pod ochroną. Wisiał w moim pokoju jak wyrzut sumienia.

   Najważniejsze jednak jest to, że jak mi było źle, to Babcia zawsze miała czas i chęci, żeby mnie wysłuchać. Przy tym nie unosiła się. Swoim spokojem dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Udzielając rad kierowała się intuicją, która nigdy nie zawodziła. Doskonale przewidywała fakty, fenomenalnie wyczuwała ludzi. Dwa dni temu Babcia obchodziła 88 urodziny. Z racji wieku staram się nie obarczać Babuni moimi kłopotami. Dała mi dużo siły i umiejętności, żebym mogła w życiu z powodzeniem radzić sobie sama. Ciężkie doświadczenia nauczyły mnie z tej wiedzy korzystać.

***

   Właśnie przeczytałam Babci artykuł. Powiedziała, że cieszy się, że tak o niej myślę, ale jest przekonana, że na to nie zasługuje. Cała Babcia Lodzia…:)

  
  

  

  

  

  
  

  

  

  

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *