GOTUJEMY

Deser z przypadku

Miewamy trudniejsze chwile z Jackiem, jak każde małżeństwo. Zmęczenie, stres, monotonia – nie są sojusznikami w budowaniu więzi. Przychodzi moment, gdy trzeba oczyścić atmosferę z niepotrzebnych pretensji o przysłowiową „skórkę z gówna” i zresetować negatywne emocje. Potem przychodzą nowe chęci, by starać się, zabiegać. Budować. Na dłuższy czas wystarcza.

Są więc wieczorki filmowe, właśnie kończymy trzeci sezon „Gry o Tron”. Obejrzeliśmy też sporo odcinków „6 stóp pod zmienią”, ale ostatecznie znudził nas amerykański czarny humor. Wysyłam Mężowi zdjęcia naszykowanych dla niego smakołyków, są długie spacery, zaczęłam dbać o siebie, on powstrzymuje się od bziuczenia pod nosem. Jakaś nowa energia krąży w krwioobiegu. Trzeba jednak przepracowywać nasze frustracje, do których mamy święte prawo.

Ostatnio Michałek zaproponował, żeby zrobić Tatusiowi budyń czekoladowy. Dziecko pomogło mi rozrobić proszek, a do gęstego kremu dodaliśmy pół tabliczki mlecznej czekolady. Zalałam budyń w pucharki i zasypałam słodkimi poziomkami i malinami z naszego ogrodu.

Początkowo chciałam zaserwować smakołyk z lodówki, jednak wizja „zimnego gluta” – jak go w duchu nazwałam – obrzydziła mnie. Nastawiłam więc piekarnik na 50 stopni Celsjusza i postanowiłam przechować posiłek z zachowaniem jego ciepłoty. Nie przewidziałam, że po półtorej godzinie owoce się lekko zmacerują. Jednak ten właśnie przypadek sprawił, że deser stał się bardzo pyszny. Owoce puściły sok, który połączył się z wierzchnią warstwą budyniu. Całość stanowiło cudowny, słodko – kwaśny krem. Cudownie było by dać na wierzch gałkę loda, lub kruszonkę. Najlepiej jedno i drugie, ha ha ha.

Ogródek płodzi sporo pyszności, które podaję bliskim. Ten kawałek ziemi, który niemalże da się nakryć chustką do nosa, daje nam ogrom szczęścia. Jest się z czego cieszyć i są na to chęci.

***

1 thought on “Deser z przypadku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *