Z ŻYCIA WZIĘTE

Boże Narodzenie

Strojeniu drzewka świątecznego towarzyszyła mi melancholia. Z jednej strony rozumiem, że – doczekawszy później zimy swojego życia – śmierć była dla Babci kolejnym, naturalnym etapem obiegu materii i energii w świecie. Wzrastałam w miłości do przyrody i w szacunku do  niej. Ciężko jednak pogodzić się z odejściem kogoś, kto był tak ważny i wyrył we mnie wzorce, którymi się kieruję na co dzień i które wzbudzają Państwa przychylność na tym blogu od lat. „Dziwnie” – to jedyne określenie, które przychodzi mi do głowy na wspomnienie lodowatych dłoni i skroni Babci. Mimo, że byłam na pogrzebie…gdzieś w kąciku, ale jednak najbliżej trumny…to jednak ciężko mi zrozumieć, że te dobre oczy kobiety, przepełnione miłością i troską są teraz zamknięte i spoczywają w drewnianej skrzyni głęboko po ziemią. Jeszcze dziwniej wchodzić do mieszkania, do Babci mieszkania, w którym nie ma już Gospodyni. Ponad trzydzieści lat tam ją spotykałam i nie ma…Nawet nie ma zapachu Babci, bo leki pobierane przez Staruszkę, wypełniły wnętrze własnym, chemicznym odorem. Nie ma, skończyło się życie. Żeby jeszcze znikła ta wyrwa, która powstała w moim sercu i która tak domaga się zapełnienia.

I choć jestem w stanie uwierzyć, że Matka mnie kocha, to jednak nie zapełni – będąc jedynie głosem w słuchawce – tej tęsknoty i samotności, która rozrywa mnie od środka. Wirtualny głos w oderwaniu od ludzkiego ciała, jest dla mnie jeszcze trudniejszy do zaakceptowania, niż lodowata skóra Babci. Po prostu tego nie ogarniam. Nie umiem kochać i tęsknić za kimś, kto jest tak niematerialny. Nie wiem, czy ktoś rozumie, co chcę przekazać…Czuję tak wiele, lecz nie umiem tego ubrać w słowa. Potrzebuję Mamy z krwi i kości, tej głaszczącej po głowie i obejmującej w chwili załamania. Największą przykrość sprawia mi świadomość, że się nie doczekam. To potęguje rozpacz po odejściu Babci.

Patrzę na przepiękne, tegoroczne pierniki i tak sobie w duchu myślę, że Babcia była by zachwycona. Sądzę też, że nie obraziła by się na moją dygresję, że już wiele rzeczy potrafię zrobić lepiej, dokładniej niż ona. Rolada schabowa – w trzech smakowych odsłonach – nie tylko zadowalała wyglądem, lecz była niezwykle pyszna. Szczególnie ta z żurawią, miodem, z cynamonem i kolendrą…Jacek się nią zachwycał, choć była lekko słodkawa.

Dość szybko wyjedliśmy również roladę z boczkiem, doprawioną majerankiem i tymiankiem. W najdrobniejsze krążki skrojony był schab z ziołami przypominającymi te do gyrosa. Mam taki miks, który skleciłam w sklepie z przyprawami pochodzącymi z całego świata. Wedle obowiązujących przepisów kościelnych nie jest wymagana w Wigilię wstrzemięźliwość od jedzenia pokarmów zawierających mięso. Dla nas ten uroczysty wieczór, jego ranga, podkreślana jest wykwintnymi daniami, których nie mamy okazji jadać na co dzień.  Żywimy się skromnie, bo fundusze zawsze płyną szerokim strumieniem w stronę naszych synów, którym chcemy zapewnić odpowiednie warunki do nadrobienia deficytów w rozwoju. Skusiłam się nawet na przygotowanie domowej ćwikły, którą wraz z Mężem uwielbiamy, a która wyśmienicie pasuje do mięs serwowanych na zimno.

Do uszek z grzybami – przygotowanymi tydzień wcześniej – również dodałam odrobinę wołowiny, dzięki czemu farsz stał się bardziej wyrazisty i sycący. Mój Mąż potrafił ulepić idealnie równe pierożki, przy czym jego cierpliwość skończyła się bodaj na drugiej czy trzeciej sztuce. Ja lepiłam do godziny za dwadzieścia pierwsza w nocy, bo nie czułam ochoty na spanie. Przyszło mi ułożyć sobie myśli po odejściu Babci, potrzebowałam pobyć sama. Jedyna szansa na to, gdy moi chłopcy śpią.

Uszka ugotowałam i zamroziłam na desce. Potem zsypałam w jeden worek i wyciągnęłam z zamrażarki dzień przed Wigilią. Pierożki wystarczyło odgrzać w piekarniku w szklanej brytfannie przed samą kolacją. Przepis na ciasto okazał się być bardzo zadowalający: 3 szklanki mąka, jajko, sól, 2 łyżki oleju, pół szklanki ciepłej wody. Masa była gładka i łatwo się wałkowała, a potem doskonale otuliła nadzienie i nie dała mu wypłynąć podczas gotowania. Farsz mocno wysyciłam tymiankiem i majerankiem, dlatego barszcz miał już całkiem klasyczny smak, jedynie doprawiony odrobiną czosnku, solą i pieprzem. Po przekrojeniu uszka, ziołowy aromat przedostawał się do rubinowego wywaru. W tym roku zupa miała niesamowicie głęboko nasycony kolor, a do jej ugotowania użyłam jarzyny z głubczyckiego targu. Miały na sobie jeszcze ziemię, pachniały polem, wsią i prawdziwością. W markecie takiej marchewki, pietruszki czy buraków po prostu nie da się kupić.

Zamiast zupy grzybowej, usmażyłam na smalcu panierowane w bułce kapelusze prawdziwków i podgrzybków. Dzień wcześniej zalałam je ciepłym mlekiem z solą, gałką muszkatołową i jałowcem. Potem jedynie odsączyłam z marynaty, namoczyłam w roztrzepanym jajku i oprószyłam bułką tartą. Na stole stały jeszcze pierogi z kapustą i grzybami, które zamroziłam jako surowe, a w Wigilię wrzuciłam do gotującego się wrzątku. Kapustę kiszoną ofiarowała mi kilka tygodni temu Mama. Sól, kminek i liść laurowy dobrze zakonserwowały poszatkowaną kapustę i aromatycznie ją doprawiły. Były też śledzie na słodko i na kwaśno, a ze słodyczy – orzechowiec pieczony na białkach…Rolada makowa nie zachwyciła mnie, więc wolałabym tego wspomnienia nie zachowywać, ani fatalnego przepisu z internetu, na który się skusiłam.

Popijaliśmy gorącą herbatę z korzennymi ziołami, która przybyła do nas wprost z fabryki Świętego Mikołaja z Rovaniemi.

Smakowała wyśmienicie z moją konfiturą z cytryny, którą przed Bożym Narodzeniem rozesłałam również po bliskich znajomych. Michał rozłożył talerze i sztućce na świątecznym obrusie, a w centralnym punkcie stołu leżała – dziergana na szydełku – serweta od Babci, na której znajdował się stroik z jemioły, przywieziony z gminnego jarmarku oraz świeczka migoczącą ciepłym blaskiem. Tak, wiem, miał być stroik z ledami…Ale kto przewidział, że Babcia zostanie pochowana dwa dni przed Wigilią? Ten płomień był zapalony z myślą o niej. Światełko do nieba…

Ledy natomiast wpięłam pod dachem szopki, dzięki czemu figury zostały dobrze oświetlone.

Tak jak przewidziałam, Michał odczuwał dziką radość z gaszenia świeczki, jednak uprzednio pytał o zgodę. Dorośleje nasz syn, z każdym rokiem wyraźnie mądrzeje. Przed kolacją złożyliśmy sobie życzenia, aby pielęgnować w sobie radość z tego, co udało nam się zbudować. Żeby nie poddawać się monotonni dnia i doceniać nasze osiągnięcia tak, jak na to zasługują. Szymkowi życzyliśmy, by wzrastał w świadomości tego, jak wielką jest naszą radością i jak bardzo go kochamy. Michała prosiliśmy, by dalej był tak bardzo ciekawy świata, jednak włożył więcej wysiłku w kontrolowanie zachowania, które ostatnio nam doskwierało. Przytuliliśmy się, przełamaliśmy opłatkiem… Stan zdrowia Teściów oraz  zobowiązania wykluczyły nasz przyjazd do Chełma oraz odwiedziny rodziców u nas. Pozostało więc ciepło wspomnieć naszych bliskich i zasiąść do wieczerzy.

Szymcio siedział w foteliku do karmienia, który jest naszym najnowszym nabytkiem. W tym roku odezwały się moje kłopoty ze stawami. Miałam spore problemy z wejściem na schody, dźwiganiem. Przestałam być zdolna do obsługiwania ciężkiego wózka inwalidzkiego naszego syna, szukaliśmy innych rozwiązań do pionizowania Szymona. Mały dostał w siedzisku wypieków, gdyż świąteczny sweterek z bałwankiem okazał się zbyt ciepły, a cerata z miękkim wypełnieniem dodatkowo grzała go od strony pleców. Ten przemiły chłopczyk wyglądał jak natarty sokiem z buraków, aż zaczęłam się niepokoić.

Michał jadł błyskiem, byle by tylko móc szperać w prezentach pod choinką. My, jak to my mamy w zwyczaju, wystawialiśmy cierpliwość starszego syna na ciężką próbę i przeżuwaliśmy każdy kęs z wielką starannością. Młody człowiek musiał nauczyć się, że wstajemy od stołu dopiero wtedy, gdy wszyscy zjedzą i wypełnianie policzków jedzeniem na nic się zda.

W tym roku zebraliśmy wszystkie prezenty od bliskich we wspólne, jednolite worki.

Michał dostał więc skomplikowaną grę planszową, która czekała na niego od hospicyjnych Mikołajek, kolorowy piasek kinetyczny z foremkami, kreatywny zestaw do kolorowania sypkim piaskiem, pastele do malowania na tkaninach, portfel Star Wars, personalizowaną poduszkę i kubek Ninjago – „Łaaaaaał, o tym marzyłem” –

oraz cztery paczki klocków Lego od: Łukasza, kuzynów i Chrzestnej, które jednak będzie mógł otworzyć po zebraniu odpowiedniej ilości punkcików życzliwości. Syn oglądał opakowania i ze spokojem przyjął fakt, że za bicie Wojtka przed samymi świętami, po prostu ten prezent mu się jeszcze nie należy. Nie buntował się, za to ugrzązł w Wigilię na ponad godzinę w piasku, potem również w kolejne dni…

Bardzo zmotywował do pracy nad własnym zachowaniem, a efekty widać na pierwszy rzut oka.

Szymcio cieszył się z podobrazi i farb do malowania dłońmi, farb świecących w ciemności, pasteli olejnych, wszelakich brokatów, gry planszowej dla trzylatków, swetra a la Tatuś Jacek oraz piasku kinetycznego od kuzynów. Synek wszystko rozumie i trzeba go traktować dokładnie tak, jak zdrowe dziecko. Najbardziej jednak wyszczerzył – w radosnym uśmiechu – ząbki na widok…publikacji o zwierzątkach. Rośnie nam kolejny mol książkowy. „Tu, tu” – pokazywał kurki, krówki i świnki. Wie, gdzie jest jeden baranek, a gdzie cztery. Pokaże kurę, jajko i pisklątka „pi pi”, zna kolory, kształty. Normalny trzylatek. Tyle, że uwięziony w skorupce swojego porażonego ciałka.

Misio Horacy to był strzał w dziesiątkę!

Była też  chwila na wspólną, pamiątkową fotografię pod naszym drzewkiem…

…po czym zaczęliśmy oglądać sagę Star Wars. Wspólne śpiewanie kolęd odbyło się na pasterce o północy, na którą obudziliśmy chłopców. Większość dzieci po północy pokładała się ze zmęczenia. Nasi synowie całą mszę wlepiali ślepia w ołtarz, co nie umknęło uwadze Księdza Proboszcza. Po uroczystej mszy podszedł do nas z czapką, którą Michał zostawił w Wielkanoc. „Cóż, proszę Księdza, od świąt do świąt…” – dodałam lekko zawstydzona. Księża znają specyfikę Michała – kręcącego się, gadającego, przeszkadzającego modlącym się i możemy liczyć na ich wyrozumiałość. Na regularne wizyty w świątyni musi po prostu bardziej wydorośleć i skuteczniej się kontrolować.

Wiejski kościół wypełniony był ludźmi. Cztery olbrzymie choinki przy ołtarzu sięgały niemal po sufit budynku. Przystrojone były dokładnie tak samo, jak w latach wcześniejszych: w słomkowe i makaronowe ozdoby.

Msza Pasterska wypełniona była śpiewem, radością i wzruszeniem. Modliłam się w intencji Babci, by znalazła spokój po śmierci i nie czuła się za nas odpowiedzialna. By jej duch znalazł właściwą drogę i nie oglądał się za siebie. Starowinka dała nam ogrom wiedzy i miłości, teraz do nas należy, jak z tego życiowego posagu skorzystamy. Obecność Męża dodawała mi otuchy. Tyle lat, z czymkolwiek przyszło nam się zmierzyć, stoimy obok siebie i trzymamy za ręce. Czas mija, a my nadal razem: kochamy się i wspieramy. Jesteśmy dobrym małżeństwem, choć i nas potrafi dopaść rutyna i znużenie.

Pokazaliśmy chłopcom szopkę, znajdującą się przy bocznej ścianie świątyni. Michałek chciał wrzucić do gipsowego aniołka pieniążka, jednak zawartość portfela została ofiarowana wcześniej na tacę. Usłyszeliśmy jęk zawodu naszego syna. Monety – zapominam o nich kierując się w bramy kościoła.

Jacek zaproponował, żebyśmy w Boże Narodzenie poszli na msze do zabytkowych gmachów, których dobrze nie znamy. Spodobał mi się ten pomysł, dlatego w pierwszy dzień świąt, poszliśmy pomodlić się do Wrocławskiej Katedry. Jestem wielką miłośniczką starej architektury, a modlitwa w tak nasyconym tradycją wnętrzu, była wyjątkowym doświadczeniem dla naszej rodziny. Przez setki lat ludzie gromadzili się pod dachem katedry, by wyznawać swoją wiarę w Jezusa Chrystusa. Zabytkowe cegły wysycone są radością narodzin i smutkiem ostatnich pożegnań.

Ależ tam był piękny ołtarz! Ciężko ubrać w słowa mnogość kształtów i kolorów. Drewniane rzeźby, pozłacane płótna…wszystko to napawało szacunkiem do talentu nieżyjących już rzemieślników. Rozbrzmiały organy, wypełniając mury kościoła dźwiękiem i wibracją. Szymon wpatrywał się w światła sufitowych lamp i wysyconych światłem dnia witraży. Michał kręcił się, ale nasza surowa mina nieco powstrzymywała syna przed okazywaniem znudzenia. Byliśmy z Jackiem rozwodnikami, komunia święta nie jest dla nas. A szkoda, bo przecież nie jestem dalej od Boga niż te kobiety, których mężowie wytrwali w związku małżeńskim. Ufam, że Papież Franciszek dokona stosownych reform i przybliży kościół ludziom. Wiele mówimy o tradycji, ale powinna ona sprzyjać dobru, miłosierdziu i wybaczeniu.

Po mszy udaliśmy się na długi spacer w kierunku rynku. Skusiło nas nawoływanie z francuskiej restauracji i postanowiliśmy rozgrzać się w środku. Jacek zjadł jabłecznik, ja wyborny sernik, a Michałek wypiek czekoladowo-orzechowy, który był godny polecenia. Wypity grzaniec z pomarańczą zwiększył ciśnienie krwi i mogliśmy podążać dalej, szukając ciekawych atrakcji dla dzieci. Humor postradał swe lejce. Było wesoło i ciepło.

Zaraz za fontanną czekały na turystów oswojone gołębie. I choć zabawa ze zwierzętami była wesoła, ja oczyma wyobraźni widziałam już na swojej głowie ptasią kupę. Ha ha ha. Tak bardzo lubię swoją czapkę i szalik, że truchlałam na myśl ich zabrudzeniu. Michała nie przerażało nic. Jak zawsze.

Podziwialiśmy prace rękodzielników, w tym rzeźbioną szopkę, wstąpiliśmy do galerii sztuki. Michał obmacał wszystkie napotkane krasnale, dreptaliśmy noga za nogą, delektując się spokojem i rodzinną atmosferą. Spotkaliśmy też dawną opiekunkę Michała z przedszkola, z którego – w wielkich nerwach i z olbrzymią niechęcią do kadry – zabraliśmy syna. Po latach wychowawczyni wyznała, że była sama w walce o zapewnienie dobrostanu Michałowi, a pani dyrektor wywierała olbrzymią presję, by dziecka szczególnej troski się z placówki pozbyć. Prawda gdzieś pewnie leży po środku naszych wersji, jednak spotkanie pozwoliło nam zamknąć tamten bolesny rozdział życia i życzyć sobie wszelkiej pomyślności w nadchodzącym Roku 2016. Czułam niezmierną satysfakcję, że przed kobietą stał bystry, uczuciowy chłopak, a opinia była załogi przedszkola o naszym synu okazała się gó…guzik warta. Nauczycielka okazała szacunek do naszej pracy i wytrwałości, znalazłam w swoim sercu miejsce na wybaczenie. Kiedy, jeśli nie w Boże Narodzenie?

Wracaliśmy do auta o zmierzchu. Katedra wtedy była już pięknie podświetlona…

…a latarnik na naszych oczach zapalał uliczne lampy.

W domu przygrzałam świąteczny barszcz, czekał na nas drugi odcinek gwiezdnych batalii. Szymcio wykorzystywał chwile naszej nieuwagi, żeby schodzić na dywan. Coraz stabilniej siedzi, więc mu na te łobuzerskie zachowania pozwalamy. Mina syna jest bardzo wymowna: „Wiem, że mi nie wolno. Ale co? Pokrzyczysz na porażone dziecko, na biedną kalekę?”. I do tego strzela ten swój zalotny uśmieszek, generujący w policzkach dziurki. Śliczne dziecko – klon Tatusia. Żeby tylko zaczarować włosy syna, by zechciały rosnąć na boki, a nie do góry…

W drugi dzień świąt udaliśmy się do kościółka przy żywej szopce na Wittigowie. Msza odbyła się w nowocześnie urządzonym wnętrzu. Księża zwracali się ze swoją przemową wprost do zgromadzonych dzieci, a ceremonię w znakomitej części prowadził jakiś rezolutny chopiec. Śpiewaliśmy kolędy, a potem poszliśmy na dwór do zwierząt, które skusiły się na świeżą marchewkę. Prześmieszny był byczek, który dał się Szymkowi tarmosić za kudły, a Michała oblizywał długim jęzorem.

Kuc nie był jeszcze nażarty, więc z chęcią podchodził do kąsków. Pozostałe zwierzątka: baranki, osiołek i miniaturowy konik, wolały odpocząć od ludzi i ich smakołyków.

Dołączył do nas mój brat z żoną i dziećmi. Chłopcy pobawili się  na pobliskim placu zabaw, a ja – ganiając za tyrolką – załapałam przeziębienie, które nie chce ustąpić. Bratowa poczęstowała nas rybą po grecku i makówkami – tradycyjną śląską potrawą. Ja wręczyłam w rewanżu mocną ćwikłę.

Ksiądz podczas jednego z kazań nawoływał, by zaniechać wizyt w wirtualnym w świecie i być – chociaż w tym, bardzo uroczystym czasie – bliżej siebie. Nas nie trzeba o to prosić. Wyobrażaliśmy sobie Narodziny Jezusa jako spokój i modlitwę, budowanie wspólnych wyjątkowych wspomnień. Udało nam się stworzyć świąteczną atmosferę dzięki rodzinnemu dekorowaniu choinki oraz wybornym potrawom, w przygotowanie których włożyłam całe swoje serce, mogąc jednocześnie liczyć na pomoc Męża i starszego Syna. Najważniejsze jednak było to, że chcieliśmy ten czas spędzić ze sobą i blisko Boga, za którego wskazówkami staramy się podążać każdego dnia naszego życia. Chciałabym, żeby właśnie tę miłość i szacunek Michał i Szymon zapamiętali z dzieciństwa…

***

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

13 thoughts on “Boże Narodzenie

  1. Przede wszystkim bardzo współczuję Pani straty Babci, sama straciłam kilka lat temu Dziadka, który był dla mnie wzorem i autorytetem, z czasem ból zmaleje, ale nigdy nie minie do końca.

    A z innej beczki, mięso w Wigilię trochę mnie szokuje, nie spotkałam się nigdy u nikogo z podawaniem dań mięsnych na Wigilijnym stole. Może w innych rejonach Polski jest taki zwyczaj, ale na Śląsku skąd pochodzę na Wigilijnym stole królują ryby. Szczerze mówiąc wydaje mi się, że przy aktualnych cenach ryb, kawałek dobrego łososia jest bardziej luksusowy niż kawał wieprzowiny 😉

    Pozdrawiam

    1. Za czasów mojego dzieciństwa też królowały ryby. Teraz jednak kościół jest bardziej otwarty na dania mięsne, więc ten schab u nas się pojawia. Ryby we Wro mają kosmiczne ceny, to prawda.

    2. Dokładnie… O tym samym pomyślałam, tylko zabrakło mi odwagi, by pierwszej napisać. Mimo, ze Kościół nie zabrania jeść mięsa w wigilię, to jest to również dzień ważny, który należałoby należycie uczcić. Dla kogoś, kto podkreśla, że ceni wartości rodzinne, wstrzemięźliwość od mięsa w TAKIM dniu nie jest czymś obcym. Starsi ludzie kiedyś naprawdę potrafili wiele się wyrzec, by móc należycie uczcić narodziny Jezusa…Przepraszam, jeśli uraziłam, ale tak właśnie czuję i myślę.
      Pozdrawiam

      1. Nie uraziła Pani. Po prostu myślę inaczej. Uczciliśmy święta niezwykle uroczyście i z należytym szacunkiem przywitaliśmy Pana Jezusa: blisko siebie, blisko kościoła, w spokoju i miłości.

        1. Przepraszam, ale nie wytrzymałam!!
          Co ma Jezus do wigilijnej kolacji!!?? Tradycja jedzenia ryb na Wigilię jest wyłącznie polska. W innych krajach na stołach królują różne rodzaje mięs. W Szwecji głównym daniem jest szynka w miodzie. Czy to oznacza, że tam ludzie nie mają Boga w sercu????
          Większej bzdury dawno nie czytałam!! :)))

        2. OK, Czasami, najpierw mówię ( piszę), piszę potem myślę…..Nieraz się wkurzam, jak ktoś inaczej myśli i robi , a mam tak samo…
          Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo ciepła i radości Całej rodzinie w Nowym Roku.

          1. Ale ja naprawdę nie czuję dyskomfortu, gdy ktoś ma inne zdanie. Kurlandia nie jest od narzucania mojej woli. Jest drogowskazem, za którym można podążać lub nie. Jeśli ma Pani inne emocje na ten temat, to ma Pani do tego święte prawo. Ściskam

  2. Mięso w Wigilię? Uważam, że nie na miejscu. Odchodzenie od tradycji i wartości, które nam przekazywano. Takie podejście ma dzisiejsza młodzież dla której tradycja nic nie znaczy. Tyle jest tradycyjnych, bezmięsnych wigilijnych dań, że te pospolite schaby i boczki można sobie w ten dzień darować. W tym właśnie tkwi urok i magia tej kolacji…Mięsne dania można konsumować w pierwszy lub drugi dzień świąt do woli, jeśli ktoś już tak strasznie tęskni za mięsem…ale kolacja wigilijna rządzi się własnymi prawami.

  3. Fajne rodzinne święta, aż miło popatrzeć…
    My tez byliśmy w innym kościele niż zazwyczaj i też karmiliśmy zwierzęta w Szopce.
    Życzę Wam dużo zdrowia i spokoju na co dzień, w tym nadchodzącym 2016 roku

    PS. Super są te Pani chłopaki… Ja tez mam taki „zestaw” w domu :-), tzn. mąż i dwóch synów w wieku 6,5 i 4,5…

  4. A ja Wam zazdroszczę… Że macie siebie, macie cudowne dzieci, dom pełen miłości, że pomimo wszelkich problemów idziecie na przód i jeszcze dajecie innym przykład jak powinna wyglądać rodzina i dom.

Skomentuj ~Monika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *