Bez kategorii

Święta nie święta?

O tym, że nadeszło Boże Narodzenie, przypominała mi niewielka choinka przyodziana w błękitne, białe i srebrne ozdoby. Ubraliśmy ją razem z Michałkiem. Jemu podobały się plastikowe bombki w „kadgaty” (kwadraty),  ja zachwycałam się białymi, połyskującymi brokatem. Iskrzyły się po włączeniu lampek. Łącznie z drzewkiem kupione były za nieduże pieniądze w Biedronce niedaleko naszego domu. W tym roku postanowiłam nic nie gotować, nic więcej nie szykować, tylko spać i oglądać telewizję. Potrzebowałam bardzo porządnie wypocząć. Chłopców wysłałam do Mateusza (Po długim procesie sąd przyznał Jackowi widzenia w synkiem w święta. Dotąd próbowano go zepchnąć wyłącznie do roli płatnika bardzo wysokich alimentów dla dziecka). Ja zostałam z Szymonkiem, który okazał się mistrzem manipulacji. Dobrze mówiłam w szpitalu, że jest niespokojny, bo pcha się na ręce. Będzie krzyczał tak długo, aż ulegnę. Żadne „siiii”, „albo cicho, cicho”, pozytywka…nic nie działa na tego charakternego niemowlaka. Na rączki i luli luli. I w ułamku sekundy mina jest zadowolona. Oskar za tę przejmującą rolę.

Przed wyjazdem Narzeczony przyszedł do domu z czerwoną różą, na której była zawieszka z dzieckiem w wózeczku i podziękował mi za cudnego syna i moją determinację w walce o niego. Wzruszył mnie kochany…Kiedy urodził się Szymek nie dostawałam  gratulacji ani kwiatów. A przecież zostałam mamą. Nie wiedziałam, ile syn przetrwa, ale zostałam ponownie mamą! Jakoś to wszystko wtedy umknęło…

W  moje ręce trafiły również wiklinowe sanie wypełnione przez bombki, ciągnięte przez…jelenia. Umownie przyjęliśmy, że to renifer, bo ozdoba sama w sobie była naprawdę urocza. Moja mama dostała bukiecik z wyrazami wdzięczności za pomoc okazaną nam w ostatnim tygodniu. Ja wręczyłam Jackowi aniołka zrobionego w pracowni ceramicznej. Był (moim zdaniem) niezbyt urodziwy, ha ha ha, ale zrobiłam go sama od podstaw z kawałka brunatnej gliny. Chciałabym jeszcze wrócić do Pani Ani i poprawić swoje umiejętności. Przy herbacie malinowej i rozmowie, bardzo miło spędza się czas w pracowni. Zdecydowanie to jedno z najfajniejszych wspomnień w tym roku. Pani Ania jest świetna.

Mamę wysłałam na Wigilię do mojego brata i prosiłam, żeby się nie śpieszyła z powrotem. Panowałyśmy późnym wieczorem zjeść razem kolację, ale Młynarczątko tak mnie wymęczyło, że nawet mojego ukochanego barszczu z uszkami domowej roboty nie zjadłam. Zeszły ze mnie nagromadzone emocje ostatnich miesięcy, musiałam je porządnie wypłakać. Szymon jest cudnym, wspaniałym dzidziusiem, który…śpi wszędzie, tylko nie w swoim łóżeczku, gdzie ma monitorowany oddech. Po całym długim dniu bujania i zabawiania, nie pozwalał odłożyć się na swoje miejsce. Prężył się, a jak wiadomo, każdy taki skurcz żołądka równa się wymiotom. Sama musiałam zmienić opatrunek do tracheostomii, by zapobiec odparzeniu. (To nie lada wyczyn. Nawet Pielęgniarki robią to w duecie. Ale poradziłam sobie dzięki spokojowi i opanowaniu, nie miałam z resztą wyjścia). O dwudziestej pierwszej padłam ze zmęczenia. Z Wigilii z Mamą nici. Spaaaać…

Tymczasem na wschodnim końcu Polski, Mateusz nie został przygotowany do nocowania u Taty (co akurat nie było żadnym zaskoczeniem) i Jacek uszanował jego uczucia, odwożąc dziecko na noc do mamy. Podobały mu się gry logiczne od nas, które znalazł pod choinką: „Było sobie życie” i gra „Lego Minotaurus”. Widział też swojego braciszka przez internet. Opowiadał, że chciałby Szymka nosić na rękach i na barana. Nie przeciągałam rozmowy. Powoli, cierpliwie i wytrwale należy przygotowywać dzieci do zmian. A Mateusz jest wrażliwy po Tacie i Jacek bardzo rozważnie postępuje z nim, sugerując się emocjami synka. I kiedy o tym myślę…dumna jestem z Narzeczonego. On właściwe, dobre wartości wyznaje w codziennym życiu, a nie na pokaz przed sąsiadami przed kościelnym ołtarzem. Wytrwał walkę o Matiego, z ciężką niepełnosprawnością Michała i walkę o życie Szymona. Niewiele jest mężczyzn, którzy po takich przejściach nadal trwają przy swoich partnerkach. To bardzo mądry człowiek, potrafi mnie czegoś nauczyć.

Dwa dni względnej samotności (bo była przecież moja Mama), dobrze mi zrobiły. Potrzebowałam tego bardziej, niż syto zastawionego stołu na Wigilię. Rozłąka z chłopcami sprzyjała długiej i konstruktywnej rozmowie po ich powrocie. Marzymy, żeby do naszego życia wrócił spokój. Jesteśmy domatorami, nic tego nie zmieni. Najwspanialsze wspomnienia z „wielkiego świata” nie są w stanie przebić tych, które mamy z naszej Kurlandii. My kochamy nasz dom (choćby wynajęty, ale nasz), założoną przez nas rodzinę i zbudowane wspólnie poczucie bezpieczeństwa. Dopiero uśmiech Szymona podczas wspólnej zabawy z Tatą sprawił, że Jacek śmiał się spontanicznie i serdecznie. Już dawno go takiego radosnego nie widziałam. Śmialiśmy się oboje, bo Tacie aż żyłka wyszła na skroni, tak bardzo się starał zadowolić dziecko różnymi dźwiękami.

Ostatnie półrocze było piekielne w większości aspektów naszego życia, gromadziliśmy w sobie ogromne napięcie. Teraz nasze życie powoli, bardzo powolutku zaczyna przypominać to, sprzed piątego maja. I tak jest dobrze. Ale jeszcze długa droga przed nami, bym mogła znów euforyzować się swoim życiem jak kiedyś. Musze oswoić się z kolejną zmianą. Szymon daje mi niezłą szkołę, siłownię mam w gratisie. Jest ciekawie, ha ha ha.

W drugi dzień świąt Mama pojechała. Choć jesteśmy bardzo różne i trudno nam spotkać się w połowie drogi, muszę przyznać, że było całkiem przyjemnie. Oczywiście mogłam pomarzyć, że razem siądziemy przy kawie i opowiem jej 7 miesięcy naszego życia. To nie Babcia, która cierpliwie słucha i potrafi usiedzieć w miejscu. Ale nastawiłyśmy z Mamą razem barszcz, co było bardzo miłe, uzupełniałyśmy się w opiece nad Szymonem. Naprawdę bardzo nam pomogła: w domu było posprzątane, zakupy zrobione, Michałek miał długo wyczekiwaną Babcię, Nelka została regularnie wyprowadzana na dwór. A do tego było całkiem spokojnie, jak sobie wymarzyłam. Wiem, że pewne rzeczy nie leżą w naturze mojej mamy, już się o to nie ścieram. Biorę co daje.

W którymś momencie starszy syn poszedł po swojego Karolka i naśladował bujanie dzidziusia, na równi z Babcią Ulą próbującą poskromić charakterek swojego małego wnuczka.

Śmiać mi się chce, bo nawet pościel dla lalki jest identyczna jak Szymon w swoim łóżeczku. Plan był taki: my mamy swojego dzidziusia, Michał własnego.

Michał jest wspaniały! Pomaga mi przy Szymku. Wszystko podaje: ubranka, cewniki do odsysania, chusteczki. Nauczył się włączać maszynę do odciągania wydzieliny z dróg oddechowych. Ja nie muszę odrywać się od Szymona, by włączyć ssanie. Syn sam się garnie do pomocy. Gdy braciszek pojawił się w domu przywitał go głaszcząc po główce. Nikt go tego nie uczył, nie sugerował  takiego gestu. Mam wspaniałe dzieciaki, choć każdy z nich dał mi ostro popalić nie jeden raz. Z ogromną satysfakcją patrzyłam na minę mojej mamy, gdy Michał upominał ją, by powiedziała za coś „dziękuję” i odpowiadał z figlarnym uśmiechem „płoszę bardzo”. Dobrze wychowujemy dzieci, choć błędów po drodze popełniliśmy masę. Czasem brak cierpliwości, czasem człowiek najpierw zrobi, potem pomyśli. Ale patrzymy na synów z dumą. Kawał dobrej roboty. Czy włożylibyśmy w nich tyle wysiłku i okazali byśmy tyle miłości, gdyby urodzili się bez powikłań? Ciekawe pytanie. Dzieci niepełnosprawne uczą miłości lepiej, niż ktokolwiek na świecie. Bo uczucie to jest z gruntu bezwarunkowe. „Idealnym” dzieciom pewnie stawiałabym coraz wyżej poprzeczki i zawsze było by mi mało. Jako dziecko sama byłam najlepsza we wszystkim (śpiewająca, malująca prymuska) i chciałam tę wiedzę kiedyś komuś przekazać. Taki był plan. Synowie nauczyli mnie pokory. Nie muszą mi niczego udowadniać. Cieszę się, że są.

Kiedy zaczęło się ściemniać Michałek znalazł pod choinką kalendarz z parowozami, układankę z lokomotywą, która rozpracował w pięć minut ku mojemu zdziwieniu i swoje pierwsze perfumy (codziennie rano prosił, by Jacek pryskał go swoimi. Naśladowca jest z niego fantastyczny).

Potem długo układaliśmy w trójkę puzzle. Wszystkie, jakie Michał miał. A gdy dzieci poszły spać, my mieliśmy czas dla siebie. Z ulgą przyznaliśmy, że mimo niemowlęcia w domu, my też możemy mieć chwilę odpoczynku we dwoje. I było cudnie!

Dziś bawiłam się razem z synami. Szymon wlepiał w nas oczy i dostał zrobioną przeze mnie bransoletkę do trzymania. A my z Michałem robiliśmy biżuterię z koralików. To jeden ze skarbów przywiezionych z Targów Rodzinnych. Ale o tym już innym razem…Świetny rekwizyt do ćwiczenia zaburzeń integracji sensorycznej. Cudna zabawka nie tylko dla dziewczynek.

Tymczasem Szymon ładnie je, staram się go ćwiczyć na wszelkie sposoby, a dzisiejszą naukę ssania przypłaciłam pawiem na mojej świeżutkiej pościeli. Trochę chciało mi się płakać, ale nie poddałam się. Dostałam z prezencie drugiego pawia. Zagryzłam zęby. Po ponad godzinie wszelkich ćwiczeń i zabiegów (Vojta, inhalacje, masaże, oklepywanie) Szymon zassał smoczka dziecięcego. Jaka ulga, jaka satysfakcja!  Za pierwszym razem się udało. Muszę regularnie ćwiczyć, byle na całkowicie opróżniony żołądek. Widzę cień nadziei, że odruch ssania się rozwinie. Dostałam pochwałę od Pani Doktor z Poradni Żywienia za postępy (szybkie przejście na nową mieszankę, ograniczenie ulewań, rozpracowanie godzin i metod karmienia). Miło mi się zrobiło, nie spodziewałam się akurat w tym momencie usłyszeć, że jestem wzorową matką. Nie jestem, ale staram się być. Bo znów mi się w życiu wszystko chce… (Ze wzruszeniem pisze te słowa).

***

5 thoughts on “Święta nie święta?

  1. A ja ze wzruszeniem czytam Twoje słowa;) Cudnie wygląda Szymiś, taki zadowolony u tatusia.
    A Ty w przypadku swoich dzieci, u każdego z nich zostałaś Mamą dwukrotnie-w chwili narodzin i w chwili wyjścia do domu;) Powinnaś świętować podwójnie! Pozdrawiam!!!

  2. śledzę Wasze losy od niedawna z niekłamanym wzruszeniem. Jestem mamą dzieci donoszonych w wielkim trudem i urodzonych przed terminem, o tych straconych nie wspomnę. Wiem co to znaczy bać sie o dziecko od pierwszych chwil jego życia.
    Życzę Pani coraz więcej spokoju i ukojenia, które z czasem przerodzi się w szczęście. Szymon jest prześliczny i taki szczęśliwy w domu, proszę mu dawać tyle siebie ile Pani tylko może. Pani obecność i ciepło i miłość go leczą. Ja ze swoją młodszą córeczką po urodzeniu, przez kilka tygodni niemalże sie nie rozstawałam, nosiłam ją w chuście przytuloną do gołej piersi, albo najzwyczajniej leżałam z nią w łóżku, a one jadła, przytulała się i uśmiechała, godzinami ssała pierś. Dzieci są mądre.Wychodziłam z założenie, że jeśli chce być cały czas ze mną to znaczy, że tego potrzebuje do szczęścia i chyba tak było.. pozdrawiam, wszystko będzie dobrze:)

  3. Super chłopaki. Zdjęcie boskie. Wielkie brawa za dzielność i wytrwałość.. Napewno chłopaki docenią to później 🙂 Zyczymy zdrowego i szczęśliwego Nowego Roku…i spełnienia wszystkich marzeń. Maila juz Pani podała a ja bym chciała wysłać pocztą tak realnie cosik a nie wirtualnie wiec poprosze jakikolwiek adres do wysyłki na mojego maila którego podawałam 🙂
    Pozdrawiam
    Marta

  4. Pani Igo, z wielką uwagą przeczytałam tego bloga.. Podziwiam Pani siłę i determinację w walce o życie i zdrowie Dzieci a także miłość którą wraz z parnterem obdarzacie siebie wzajemnie..
    Myślę że gdyby Chłopcy urodzili się o czasie cytując piosenkę ‚ wszystko byłoby inne, nie tak trudne i dziwne’ … Nie znam wytłumaczenia czemu Oni musieli tyle przejść a Wy – razem z nimi.
    Wszystkie te doświadczenia uczyniły z Was mocniejszych ludzi, niejeden by się załamał i dlatego w tym nieszczęściu – Szymon i Michał mają ogromne szczęście że trafili na takich rodziców.
    Serdecznie Wam życzę, żeby w przyszłym roku święta poprzedziła wielka krzątanina. Żeby Michałek ganiał Szymona po calym mieszkaniu i rozsypał makę na podłodze. A Szymek głosno krzyczał MAAAAAAAAMA i TATA.
    Wszystkiego dobrego!

Skomentuj ~Martula Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *