Z ŻYCIA WZIĘTE

35 urodziny

Niespodziewanie zasypała mnie lawina życzeń, nie nadążałam czytać. Aby mój entuzjazm nadal rozlewał się na innych, kolejnych cudów w życiu, nieustającej wytrwałości i miłości, przede wszystkim zdrowia – tego chcą dla mnie bliżsi i całkiem dalecy znajomi. Przy okazji padło wiele deklaracji, że jestem dobrym człowiekiem i zasługuję, żeby to wszystko się spełniło. Wzruszona.

Wiem konkretnie co i jak chcę w życiu robić. Potrafię samą siebie zganić, ale też bez większego skrępowania pochwalić – ciężko jest czasem zaakceptować osobę pewną siebie i bezkompromisową, wiem. Dla mnie najważniejsze, że uważana jestem za człowieka zasługującego na to, by jego wszelkie marzenia się zrealizowały. Latami pracowałam na to, by wyróżniono mnie tymi słowami.

Nie oczekuję wiele – trochę spokoju i zdrowia. O resztę zatroszczymy się już z Mężem sami. Nam – jak i każdemu innemu człowiekowi – szczęście nie spada z nieboskłonu. My o nie zabiegamy i do podobnej postawy staramy się motywować innych. Czasami ponosimy porażkę i ciemne chmury zbierają się nad naszym domem. Ale zawsze próbujemy z Jackiem spotkać się w połowie drogi, gdzieś między jego, a moją wizją życia. I znów świeci słońce.

Zamiast urodzinowego kwiatka dostałam drzewo.

Piękny, dwubarwny klon, wybierałam go w strugach lodowatego deszczu. A potem, taki mokry, jechał z nami w wanie. Posadzony został na tyłach ogrodu, żeby – maksymalnie jak to możliwe – odgrodzić się od niesympatycznego gospodarza. Mężczyzna i jego rodzice obwiniają lokatorów szeregówek o to, co kiedyś wyczyniał deweloper. Deklaruje publicznie, że „na pewno wiedzieliśmy, w co się pakujemy”. Jesteśmy więc współwinni temu, że deweloper podczas budowy poprzecinał dreny odwadniające ich pola, rozwalił ogrodzenie sąsiadujące z ich posesją i nie chciał go naprawić, podniósł teren wokół budynku wbrew oczekiwaniom gospodarza. Płot na metr sześćdziesiąt z wikliny i trzy wielkie klony. Jeden już mamy…Marzy mi się pomarańczowy lub żółty, a Jackowi czerwony.

A teraz zostało kupić stelaż do huśtawki,  bo nieużywany przez Michała domek, został sprzedany. Zamiast tego zrobimy centrum bujania wszelakiego. Musimy podążać za potrzebami synów, a te zmieniają się wraz z upływem czasu. Zrobiło się dużo miejsca i tak…jasno.

Po południu pojechaliśmy w czwórkę do pijalni czekolady. Początkowo trafiliśmy na róg ulicy Nożowniczej. Ale w sali było ciemno i bardzo duszno, wyszliśmy praktycznie od razu. Przespacerowaliśmy się w stronę wrocławskiego rynku do pijalni czekolady Wedla. Sorbet malinowy i zimna czekolada mleczna…Mniam! Michał zamówił jakiś deser w kształcie misia z bitą śmietaną, która dziecko zmuliła. Jacek delektował się czekoladą z jabłkami w cynamonem – pyszne połączenie smaków. Szymcio obserwował.

Starszy syn zrobił mi samodzielnie pudełeczko z rysunkami w środku, oczywiście  niemal wszystkie o Ninjago. Wymarzonym prezentem, poza szperaniem w centrum ogrodniczym, była bitwa bękartów w Grze o Tron – najlepszy odcinek z wszystkich sześciu serii. Tętno miałam chyba z 200 na minutę. Ależ wspaniałe widowisko! Udany dzień, zakończony doskonałym seansem filmowym.

***

4 thoughts on “35 urodziny

  1. Wszystkiego najlepszego:) marzeń spelnienia, dużo sił do zmagań z codziennością i nadal tak optymistycznego podejścia do życia jak dotąd:) Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *