GOTUJEMY

10 kilo ogróków i kostka warzywna

Cała ja: najpierw atak histerii, że mam wszystkiego dosyć, a potem kupuję dziesięć kilogramów ogórków. „Bo Ty Skarbie w miejscu nie usiedzisz 🙂 i za to m.in. Cię kocham <3” – nieoczekiwanie, publicznie wyznał mój Mąż. Nie potrzebuję wiele: dobre słowo, uśmiech, przytulenie. I znów mi się wszystko chce, choć nogi łapią skurcze od wielogodzinnego stania przy gotujących się słoikach Mogę wszystko, jeśli dostaję pozytywną odpowiedź zwrotną od moich bliskich.

Po ogórki i słoiki wybraliśmy się razem, a znudzony Michałek pomagał klientom marketu drukować etykiety z ceną warzyw i owoców. Ten to sobie zawsze znajdzie zajęcie – jak mamusia. Upchanie w siatki tak wiele ogórków gruntowych trochę trwało. Każdy musiał przejść moją kontrolę jakości, jednak nie przemyślałam dobrze zagadnienia. Zabrakło odrobiny doświadczenia w kwestii robienia przetworów. Wybrałam słoiki półlitrowe, gdzie idealnie mieszczą się długie i wąskie warzywa. Ja – oczywiście – napaliłam się na młodziutkie ogóreczki. Po upakowaniu pierwszej warstwy pionowo, było za mało miejsca na kolejny rząd, jak również za wąsko na układanie ogórków poziomo. Wrrrrr. Oskrobałam młodą marchewkę, obieraczką do jarzyn nacięłam pasków i zwinęłam różyczki – tak rozwiązałam problem z pustym miejscem w górnej części szklanego naczynia. Można też było wybrać wyższe słoiki o tej samej średnicy, bodaj 0,7 litra. Widziałam takie w „Ałchanie”.

Na dziesięć kilogramów ogórków potrzebowałam 41 słoików półlitrowych. Jeśli uda się wybrać warzywa o długości o centymetr – półtora niższej niż spust słoika, wtedy wekowanie jest bardziej wydajne. Skorzystałam nieco z przepisu na ogórki w kurkumie, a zalewa powstała z: 5 litrów wody, 2,5 litra octu spirytusowego, 2kg cukru, 4 płaskich łyżek kurkumy, 2 opakowań Curry, 2 łyżek soli, 0,5 – 0,7 litra miodu (lałam na oko akacjowy i uzupełniłam wielokwiatowym, bo takie miałam najstarsze). Dodałam miód zamiast większej ilości cukru, bo od pszczelego złota obecnie uginają się półki w spiżarni – mam go za dużo. Całość zagotowałam i zdjęłam z palnika.

Do słoiczków włożyłam ząbek czosnku, 1-2 kuleczki ziela angielskiego, pół dużego liścia laurowego i pół płaskiej łyżeczki gorczycy. Białą i żółtą gorczycę uprzednio zmieszałam z zawartością jednego opakowania kolorowego pieprzu. Ten fioletowy z Appetity jest uroczy. Buzia mi się uśmiechnęła na jego widok czerwonych, zielonych i białych kuleczek. W przyprawie innej marki był niemal sam czarny pieprz. Oszustwo i tyle. Starałam się, by – nabierając mieszankę na łyżeczkę – było sporo gorczycy i kilka ostrych, kolorowych ziaren. Słoiki z nieobranymi ogórkami zalałam wrzącą zaprawą i pasteryzowałam dziesięć minut. Tym razem zostawiłam skórkę na warzywach i przekroiłam je jedynie na połówki (do tej pory zawsze były to obrane ćwiartki). Lenistwo? Raczej zdrowy rozsądek.

Wyjazd do arboretum znów przełożony ze względu na pogodę. Tym razem był lodowaty wiatr, więc zaplanowaliśmy z Mężem romantyczny wieczór. Ogórki mnie jednak zaabsorbowały. Mąż był nieugięty i wyłączył na dłuższą chwilę palnik, odciągając mnie od garnków. Uwielbiam, gdy Jacek przyjdzie i od tyłu obejmie mnie ramionami, gdy pichcę coś w kuchni. Jego skóra zawsze przyjemnie, słodko pachnie, aż ciarki przechodzą mi po rękach i plecach. Pal licho ogórki.

Wekowanie warzyw skończyłam o pierwszej w nocy.

Zapomniałam wspomnieć, że jednocześnie powstawała kostka rosołowa. Miałam ogrom włoszczyzny, a przecież niedługo wyjeżdżamy w góry. W naszym domu zamieszka przyjaciółka Agnieszka, ale nie sądzę, że będzie miała czas gotować. Warzywa trzeba pilnie przetworzyć – zapadła decyzja. Marchewka, pietruszka i seler z nacią, por, cebula, kalarepa, lubczyk z ogrodu – w sumie dwa i pół kilograma obranych i umytych jarzynek Michał z chęcią ucierał na miazgę. Mam starą, zelmerowską maszynę do mielenia mięsa, do której jest specjalna nasadka do tarcia na różne gramatury: od plastrów po papki. Takie „Must have” w każdym domu. Ulubiona „zabawka” pierworodnego syna.

Czytałam wiele przepisów na temat domowej kostki rosołowej. Każdy był zupełnie inny pod względem rodzaju i proporcji składników oraz sposobu przetwarzania. Stwierdziłam więc, że w zadzie mam przepisy i robiłam „kostkę” kierując się smakiem i chęcią pozbycia się całej zawartości lodówki. Przyjęłam założenie: nie chcę gładkiego miksu (to ważne, bo zadecyduje o postępowaniu z przyprawami) oraz nie będę zbyt długo gotować. Warzywa zasypałam trzema łyżkami soli i postawiłam na palniku o niedużej mocy, by najpierw puściły sok. Wrzuciłam przepłukane pod kranem suszone grzyby, tak ze dwie garści oraz trzy gałązki rozmarynu. Dodałam sporo liścia laurowego, ziela angielskiego i pieprzu (wysypałam ten rzekomo kolorowy). Potem gotowałam tak długo, aż miazga zagęściła się. U każdego będzie to zupełnie inny czas przetwarzania, w zależności od jędrności składników.

Rozmaryn wyjęłam, reszta została. Wolę kuleczki liścia laurowego, które można wyłożyć na brzeg talerza, niż pokruszone, gorzkie kawałeczki przyprawy. Na pył nie mam czym zmielić niestety. Do gorących słoiczków przełożyłam zagotowaną pastę i pasteryzowałam kwadrans. Dlaczego tak długo? Mam złe doświadczenia z przechowywaniem miksów warzywnych. Leczo, przecierki dla Szymonka…niektóry potrafiły skisnąć. Wolałam mocno zagotować słoiki dla własnego spokoju. Ponoć pastę jarzynową można przechowywać w lodówce pół roku (nie miałabym odwagi), a pasteryzowaną oczywiście do następnego sezonu wegetacyjnego. Sól, która jest bardzo intensywnie wyczuwalna, konserwuje domową „kostkę” warzywną. Tak naprawdę jest to po prostu zawekowana miazga o bardzo intensywnym smaku – lubczyk i seler cudnie łechcą swoim aromatem. Resztkę pasty dodałam dziś do zupy pomidorowej i była ona wyborna! Pachniała na całą kuchnię, a Michał jadł bez upominania.

Powstało 16 małych słoiczków, a każdy z nich pewnie starczy na 2 zupy. Jeszcze trochę zrobię przetworów, jak wrócę z urlopu. A mama obiecała mi kiszone ogórki i buraczki z czerwoną papryką. W sierpniu, kiedy słodka papryka będzie najtańsza, przygotuję też salsę, którą mój Mąż uwielbia. Idealnie pasuje ona do grilla i zawsze bardzo smakowała gościom.

Przed chwilą sąsiadka poczęstowała nas ekologicznymi ogórkami i pomidorem z ogrodu rodziców. Zrobiło mi się bardzo miło, że o mnie pomyślała…

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *